Andrzej Talarek
Szukając domu. Wiersze wędrujące
2012 r.
Wiersze wybrane z tomu • Żółta róża • Dom niespokojnej starości • Jesteś • Mój (odczuwalny) wiek • Z Horacym o starym okręcie • Lęk i OnWiersze wybrane z tomu
Żółta róża
drzewa w żółcie w czerwienie stroją się na starość
fałszując piękno wiosny która już nie wróci
w złudzie trwając przez chwilę że czas się odwróci
nim zima dni ostatnie spowije w swą szarość
w sadzie wśród melancholii uwiędłych badyli
między przygniłe deszczem zielniki pachnące
wykwitła żółta róża księżniczka po łące
korowód wiedzie świata który w nic się chyli
wiją się barwy wokół na wiatr nanizane
jak chorągwie w orszaku tej infantki słońca
której nie da korony czas zimą strwożony
ale w pamięć dziewczęcą ją wpiszą zebrane
w kartki zeszytu płatki marzenia różane
jak ucieczka od czasu który nie ma końca
Dom niespokojnej starości
W dzieciństwie cierpiałem na adehade
chociaż nikt o tym nie wiedział bo nie znano tak wielu rzeczy i spraw
jakby ówczesna dorosłość była dzisiejszym niemowlęctwem
któremu w wieku zaawansowanym wkładano tetrowe pieluchy
zamiast pampersów i śmierć była śmierdząca
nie sikałem już w majtki a nocami marzyłem o kobietach które przyjdą
by mnie wyzwolić z niepotrzebnej niewinności i o sławie która mieszkała
naprzeciwko na wyciągnięcie ręki
kiedy nie spotkałem wyzwolonych kobiet ani sława nie przybyła
bym się mógł nią nacieszyć za życia pozostało czekać na starość
jestem niecierpliwy i przebieram nogami w miejscu nie mogąc
doczekać choć niewątpliwie nadejdzie ona jedna
przygotowałem dom na wspólne życie nie wiem czy się jej spodoba
nie ma w nim jednej stałej rzeczy nawet fundament jest usypany
w piaskach ziarnko po ziarnku drzwi dzielą znane od nieznanego
krany podnoszą wodę a okna wyrzucają na zewnątrz obrazy pokoi
po których błąkają się myśli bezdomne przybłędy pól myszowatych
gdzie włosy stoją jak dęby a liśćmi dębowymi ozdobiony jest portret
dziadka z austriackiej armii
kiedy zamieszkam ze swoją starością nie zaznam spokoju
telewizyjnych ukojeń będę szukał zakopanych w dzieciństwie
talentów by je pomnożyć przed śmiercią i iść do Boga
z dłońmi pełnymi
Jesteś
Ranek absolutnie niekosmiczny w swoich wcieleniach
zwielokrotniony w kuliste światy kropel rosy
łzawość traw i ślimak pełzający w poprzek ścieżki
dzielą wielkości nieskończone przez liczby najpierwsze
pozostają w wyniku maleńkie kroczki ludzi
pomiędzy trawami przemykają jagnięta
jak uśmiechy losu trawy delikatnie łaskocą
rozśmieszają choroby by umarły w konwulsjach
wiara jest najlepszym lekarstwem dawanym za wiarę
uśmiech w uncjach podarunek od Ciebie na lato
gdy winne grona powoli zamieniają się w wino
a pszeniczne ziarna dorastają do chleba
otwarte dłonie zbierają krople wody skapujące
z czoła nieba wielkiego obrazu w domu babci
Bezimienny od zawsze chronisz małe
psiaka niedołężnego starca i mnie zapomnianego
Bezimienny bywasz do chwili szeptu modlitwy
wtedy imię Twoje jak grom
jesteś
Mój (odczuwalny) wiek
temperatury odczuwam niższe niż wskazania termometru
a serce nie ma trudności z chłodzeniem odległych komórek mózgu
tlenu także wtłacza wystarczająco nawet po miliardzie
ośmiuset dziewięćdziesięciu ośmiu milionach uderzeń
nadal zachowuję jasność myśli i jestem młodszym
w sądach i ruchach od młodszych ode mnie
zawsze zresztą miałem mniej lat i powagi na życie
od mędrców tworzących ciasny krąg codziennych mądrości
mogłem brać przykład jak starzeć się godnie i nudnie
więc młodniałem na przekór przykładom i przypowieściom
dzisiaj gdy jestem posiwiałym młodzieńcem
któremu nie spadł z głowy nawet jeden włos
bo los był łaskawy ode mnie odpychać niespodzianki
naręcza podniet do życia zawszem gotowy wziąć
wraz ze swą przyjaciółką cielesną miłością przyjemnością
pójść na zawołanie wezwanie śmierci
patrząc w oczy młodniejąco
Z Horacym o starym okręcie
Parafraza Ody 14 księga I (za Ludwikiem Hieronimem Morstinem)
O navis, referent In mare te novi
Nie pozwól fali, by cię sama niosła
Na groźne morze, po wodnym odmęcie.
Lepiej tu w porcie, odłożywszy wiosła,
Zostań okręcie!
Już nie masz żagli i twój maszt się chwieje,
Od losu żadna nie czeka cię premia,
Żaden już żeglarz nie wejdzie na reje,
By krzyknąć, ziemia.
I kiedy fale nadejdą wzburzone,
Tylko do Boga pacierze ci wznosić.
Choć byłeś pięknym, twe życie spełnione
O spokój prosi.
Bo gdy żeglarze ufać ci przestali,
Nie uspokoisz burz minioną sławą.
Dziś bać się musisz każdej większej fali,
Boś jej zabawą.
To, czegom dawniej nie dostrzegał wcale,
Dziś widzę jasno. I daję ci rady.
Nie płyń okręcie tam gdzie wyją fale
I lśnią Cyklady
I tak nie zmierzysz, jak głębokie morze
I jak wysokie niebo ponad nami.
Nie zrobisz tego, czego nikt nie może.
Więc stój w przystani.
Lęk i On
Lęk w sobie noszę małą istotę
poczętą nocą w skowycie gwiazd
w mgłach nad moczarem w wozów stukocie
na błędnej drodze w strachu przy płocie
w dziecięcej trwodze co mieszka w nas
Lęk w sobie noszę gorycz istnienia
od dni początku go w sobie mam
Mą krwią się żywi słowa mi zmienia
gasi jak świece me uniesienia
zbyt często jestem z nim sam na sam
Lęk sobą karmię rośnie i rośnie
już może objąć mnie w pasie w pół
gardło mi ścisnąć krzycząc bezgłośnie
bezzębnym śmiechem rechotać sprośnie
kiedy się lękam by spojrzeć w dół
Już bać się boję proszę o łaskę
ciemnej doliny przede mną zło
Bóg dłoń mi daje kij swój i laskę
na oczy wkłada wiary przepaskę
by mimo lęku lżej mi się szło