Andrzej Talarek
Jak Piłat
2014 r.
Wiersze wybrane z tomu • Mam sześćdziesiąt trzy lata • Do T. • Kamień • W oczekiwaniu • Wielkości niemierzalne • Gdybym się dziwił... • Cóż to jest prawda? • Namiestnik i prawdaWiersze wybrane z tomu
Mam sześćdziesiąt trzy lata
Mam sześćdziesiąt trzy lata.
Chociaż starzy ludzie mówią —
jakby przez chwilę chcieli upoetycznić rzeczywistość
lub skumulować swój żal za minionym w najmniejszej ilości słów —
że czas przeleciał jak „z bicza strzelił”,
nie kompresuję życia
w płaskich ogólnikach.
Jego rozległość w czasie jest jak bezkresne pole,
na którym miliony ziaren zamieniają się w plon, rzucone,
czasami poza moją świadomością i nie moją dłonią.
Ile jest tych, które przeleciały mi przez palce,
wyciekły dziurawą kieszenią, ile,
które z pieczą wtykałem w bruzdy urodzaju?
Czy może kiełkują jeszcze ziarna mojego ojca,
dziada, wszystkich z których ja
i zdania, które wypowiadam?
Wierzę w żniwo, które nie wiadomo kiedy i gdzie.
Ale może nie o żniwo tu chodzi?
Może tylko sianie i dojrzałe ziarna
wysypujące się z kłosów na ziemię,
prawdy, przenoszone z czasu w czas,
z dłoni w dłoń, ze zdania w zdanie?
Gwiazdy ziaren nanizane w warkocz czasu, jak sekundy i minuty.
Tego czasu wiecznego, którego kawałek nam dano,
otoczono nim szyję i dłoń,
zaślubiono z kawałkiem wieczności.
Jak można narzekać na życie, że krótkie?
Że przeleciało niezauważone?
Pijani woźnice wielkich gwiezdnych wozów
rozpuszczają się w mlecznej drodze nieistnienia,
nieurodzaju, gdzie ziarna, jak zgasłe gwiazdy
niespełnionych życzeń, umierają
w okamgnieniu.
Poeci trwają, gubiąc dla innych, zostawiając.
Zajęczymi uszami wyławiają z niebytu tajemnice.
Zwilżone śliną słów jak otoczką przeciwko suszy,
przetrwają i plon wydadzą stukrotny,
rozciągając czas istnienia.
Do T.
Jestem umysłem nieskomplikowanym, nie rozróżniam
pośrednich pojęć pomiędzy prawdą i kłamstwem.
Wyznaczyłem wyraźną granicę bez odcieni szarości.
Oglądam świat w kolorach rozszczepionych w pryzmacie Stwórcy.
Nieufny eksperymentom nad formą wierzę, że przetrwa doskonale
piękno i mądrość, a prawda zakryta będzie wyjawiona przy świetle
i na dachach będą krzyczeć to, co usłyszą w ciemności.
Resztę pochłoną potwory bibliotek, których nikt nie odwiedza
I nie mam pretensji do Stwórcy, że nie dał mi wystarczająco dużo
mądrości i poczucia piękna, a moje wiersze odstają od całej spuścizny.
Gdy czytam Herberta lub Baczyńskiego chwalę Go za wielkie dzieła,
które uczynił.
Może dlatego łatwiej mówić mi to, co myślę, że jest prawdą,
gdy piękna i mądrości nie zaznałem wystarczająco.
Może dlatego twój krzyk, który mnie boli, bardziej cenię
niż wyzłocony frazes bez znaczenia.
Kamień
Kamień o numerze katalogowym AE 1963, 00104 i wymiarach 82 cm x 65 cm jest jedynym znaleziskiem archeologicznym wzmiankującym namiestnika Piłata.
Jest Miasto.
Czytałem o nim długie wersy miłości,
składane, od kiedy wynaleziono pismo,
z liter ostrych jak żydowski los,
piękne i łagodne jak dłonie matki.
To miejsce, w którym spotyka się
za rok, nawet jeśli nigdy się nie spotka.
Leszana haba Biruszalaim habnuja.
Ja nie miałem kogo spotkać.
Prócz Miasta. I Jezusa.
Moje sederowe życzenie,
którego nie wypowiedziałem,
przywiodło mnie do miasta wyobraźni.
Oślepił mi oczy biały wapień murów,
a prostopadłościany grobów w Dolinie Jozafata
o kosmicznych wymiarach i porządku
dusz czekających przyjścia Mesjasza,
były jak litery zapisane na opartej o Górę Oliwną
tablicy, na której wyznacza się granice życia i śmierci.
Gdy wszedłem do jego wnętrza,
zachwycił mnie regularny rysunek twarzy
domów. Zaświadczał o szlachetności pochodzenia
budowli, które, choć nie pamiętały Chrystusa ani Heroda,
przypisywały sobie kapłański rodowód.
Zamoczyłem dłonie w sadzawce Siloe.
Czerwony pył, jak trądzik, zmyłem z twarzy wodą,
w którą kiedyś spadły kamienie wieży,
zabijając osiemnastu.
Oparty czołem o mur płakałem.
Sprzątający przesłał moje prośby
do Boga Adonai Jahwe sewaot.
Otrzymałem potwierdzenie odbioru.
Miejsce, w którym czekano na śmierć
tak samo ochoczo, jak na zmartwychpowstanie,
było zatłoczone jak wtedy, gdy niósł krzyż,
a Weronika na zawsze odcisnęła Jego twarz
w naszej pamięci.
Jest Miasto.
Na zawsze we mnie
został biały kamień pamięci
z Via Dolorosa.
Uciska mi serce.
W oczekiwaniu
Źle mi jest ze świadomością, że istnieją chwile
zapełnione zamyśleniami innych, kiedy ja siedzę obok
pogrążony w niemyśleniu.
Ten czas, kiedy nie ma we mnie przyszłości,
pełnej dzisiejszych obietnic, ani Boga,
z którym utraciłem poprzez niemyślenie łączność,
jest dla mnie bezsensownym bezczasem.
Martwi mnie także to, że świadomość
takich chwil pojawia się,
kiedy zaczynam myśleć, co jest niewybaczalną
stratą, bo czas, który zaczyna być troszeczkę,
mógłby być bardziej.
Choćby dla podkreślenia swej wagi,
gdy, nie ważąc, ciąży kamieniem przemijania.
Kiedy kładę kamyk na dłoni
i zaciskam na nim palce, czuję puls.
To pewnie moje serce pozdrawia czas,
ale być może to bije serce kamienia.
Może kwarcowe tętnice rozszerzają się miarowo.
dawkując objętość, różnicę pomiędzy
skurczem i rozkurczem.
Ich czas kwarcowo dokładny
wpisuje w asystolię gasnące nadzieje.
Owca zaplątana w cierń na wzgórzu przeznaczenia,
jestem zastępczym życiem na ofiarę?
Jest zuchwalstwem sądzić, że ma się znaczenie biblijne,
że waży się więcej, niż kamień polny w dłoni,
zamknięty w bezczasie. Jestem bezużyteczny,
jak kamień, bez wyczuwalnego pulsu,
głosu, który mówi.
Obracam się w sobie, zamieniam
miejscami z nieokreśloną bryłką ziemi.
Nie wiem nawet, czy jestem wtedy kamieniem polnym,
porzuconym przy niewidocznej ścieżce czasu,
czy jego kroplą.
Czasami ścieżką przez pustynię przechodzi Ten,
który potrafi ożywić nawet kamień.
Może warto trwać przydrożnym kamieniem,
czekając przez tysiąclecia Tego, Który Przechodzi?
Wielkości niemierzalne
Są takie pary wielkości, których nie można zmierzyć jednocześnie z dowolną dokładnością.
Heisenberg — Zasada nieoznaczoności
Coś się zmieniło we mnie.
Chyba kiedyś byłem bardziej dociekliwy,
jak ten biskup, który wciąż patrzył w ziemię i szukał
kluczy świętego Piotra. Odkrywałem małe tajemnice,
wierząc, że poprzez nie sięgam istoty bytu.
Przechodnie obok, niezauważenie przemijali,
jak naładowane dobytkiem furmanki, wracające od żniw.
Za kolegów miałem wioskowych ikarów,
próbujących ulecieć, popatrzeć na świat z wysoka.
Widzieć! Rozumieć!
Dzisiaj patrzę w obłoki, nie marząc o lataniu.
Skonstatowałem, że polna krowa,
przeżuwająca rzeczywistość,
stoi bliżej tajemnicy, na swojej łące, po kolana
w wiosennej nierzeczywistości, niż ja,
poszukiwacz sprzeczności.
Po przejrzeniu grud ziemi, którą zdeptałem,
okazało się, że rzeczywistość jest
nie do oznaczenia. Im bardziej precyzyjnie chciałem
znaleźć i dociekliwiej wpatrywałem się pod stopy,
tym bardziej to, czego szukałem,
było trudniejsze do znalezienia.
Dziś, kiedy biorę do ręki tajemnicę,
ta staje się jasna jak ewangeliczny kaganek.
I kiedy mój wzrok słabnie, wiara jest
silniejsza i wiem, że mam w dłoni szkiełko
na moje oko.
Gdybym się dziwił...
Wszystko na tym świecie jest takie,
jakie powinno być. Myślę o tym szczególnie wtedy,
kiedy wszyscy pytają: dlaczego?
Przecież mógł jeszcze żyć. To niesprawiedliwe!
Ja nie pytam, dlaczego jest pustynia,
a rzeki płyną tam, gdzie nie są potrzebne.
Nie pytam, dlaczego tygrys rozszarpuje
łanię o zapłakanych oczach. Nie dziwię się,
bólowi matki nad zmarłym dzieckiem.
Współczuję.
Co rano wschodzi słońce. Takie samo.
A wiosną wyrastają kwiaty. Cieszę się bez zdziwienia.
Są piękne. Jak życie. Chociaż wciąż przychodzi ktoś
w ciężkich buciorach, bez przeczucia piękna.
Kiedy składam dłonie, pojawia się obok Bóg.
Rozmawiamy. On jest cierpliwszy niż ja.
I ma więcej czasu. Nie dziwi się, że jestem
zabiegany. Więc dlaczego ja mam się dziwić,
będąc na wzór i podobieństwo?
Gdybym się dziwił i pytał: dlaczego?,
chciałbym mieć odpowiedź na moje zdziwienie.
Chciałbym zerwać nie swój owoc z pięknej jabłoni.
Zgrzeszyłbym niewiarą w porządek.
A ludzie i tak umieraliby, a rzeka niosła swoje ryby i czas,
który dwa razy nie moczy nóg.
Gdybym się dziwił i pytał o sprawy najprostsze,
które ludzie czynią w swym zdziwieniu najtrudniejszymi,
czy mógłbym naśladować Boga, który się nie dziwi,
bo wie. A ja to wiem.
To mi wystarcza do akceptacji faktu,
że płynie rzeka, a ludzie kochają i nienawidzą.
Czy jestem poetą? Przecież poeta powinien się dziwić.
Pytać. A ja wierzę.
Cóż to jest prawda?
Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. Rzekł do Niego Piłat: Cóż to jest prawda? To powiedziawszy wyszedł powtórnie do Żydów i rzekł do nich: Ja nie znajduję w Nim żadnej winy
(J 18, 37-38).
Pytający o prawdę są od niej na wyciągnięcie dłoni
czasami dzieli ich tylko jedno słowo
skinienie głowy uniesienie brwi
kiedy oczekują szczegółowego
zdefiniowania
nie dostrzegają
że ma wymiar człowieka
gdy pyta ludzka pycha
prawda nie ma nic do powiedzenia
ubierze ją w lśniący płaszcz na pośmiewisko
pokaże gawiedzi
wyszydzi
a głupi śmiać się będą
z prawdy
z siebie samych
ich chichot pobrzmiewa przez wieki
prawda jest w nas dlatego
nienawidzimy tych którzy jej szukają
bo otwierają nasze serca
grzebią nam w żołądku
trepanują czaszkę
patrzą głęboko w oczy
to takie osobiste
Namiestnik i prawda
Tajne służby mówiły mu więcej,
niż wiedzieli Żydzi, a i tak nie znał wszystkich faktów.
Czyż mógł więc znać — w jej złożoności — prawdę,
która nie jest ich sumą, mogąc być różnicą a nawet potęgą.
„Kochaj bliźniego swego” — donosili z półuśmieszkiem szpiedzy,
„nadstaw drugi policzek”! Czyż taki facet mógł być groźny dla cesarza?
Jeszcze kazał oddawać co cesarskie?
Zresztą co kogo obchodzi, co to jest prawda.
Tylko niezrównoważonych psychicznie i świętych.
Ludzie nie lubią odmieńców. Jeszcze jak ich nakarmią,
wyleczą, powiedzą dobre słowo, ale gdy żądają!?
Czy będąc świadomym własnej nieświadomości,
mógł potraktować poważnie kogoś, kto przyszedł,
by dać świadectwo prawdzie?
Kiedy odmieniał znaczenie wersów i świata,
mówili, że bluźni, że ma inaczej w głowie.
„A więc jesteś królem?” — zapytał.
Odpowiedział mu: tak jestem królem.
Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat,
aby dać świadectwo prawdzie. Każdy kto jest z prawdy,
słucha mojego głosu.”
„Cóż to jest prawda? — zapytał znowu
to powiedziawszy wyszedł powtórnie do zgromadzonych
i rzekł do nich: ja nie znajduję w Nim żadnej winy” (J 18, 37-38).
W wolnej chwili znowu się zamyślił. Czymże jest prawda?
Przecież prawdziwe jest to, co jest na tym świecie,
a jego królestwo panuje wyłącznie w jego głowie.
On jest całym dowodem na tę jego prawdę,
a to za mało.
Czy prawdę przenosi z człowieka na człowieka
słowo jedynie, a może potrzebny jest czyn
który ja potwierdzi? A te tłumy?
I duchy przodków szepcące nocami
sen Prokuli męczący: „nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym”
Jak? Przecież Herod mi go zwróci z tą jego prawdą.
Zabiję ją? Czy można zabić prawdę, zabijając człowieka?
Dam tłumowi wybór: może wybiorą dobro, wybierając zło,
wybiorą prawdę, wybierając nieprawdę.
Wybrali zło, wybierając dobro.
Wybrali nieprawdę, wybierając prawdę.
Wybrali dobro, wybierając zło.
Wybrali prawdę, wybierając nieprawdę
Po latach wciąż wybieram na nowo,
pytam bez zdziwienia,
jak Piłat.