Andrzej Talarek
Dies irae? Wiersze niepolityczne
2012 r.
Recenzja Ryszarda Mścisza • Wiersze wybrane z tomu • Koniec świata Rzeczy • Wyhodowałem ojczyznę • Kwestia smaku • EuropaPoetyckie wyprawy Andrzeja Talarka od kresu w bezkres
RECENZJA
W CIENIU
apokaliptycznych przepowiedni Majów o końcu świata w grudniu 2012 roku zaistniał tomik mieleckiego poety — Andrzeja Talarka — o „apokaliptycznym” tytule „Dies Irae? Wiersze niepolityczne”. Obszerny, liczący 112 stron i prawie 80 wierszy, zbiorek nie skupia się ani na apokaliptycznych wizjach, ujęciach świata w duchu katastrofizmu, ani tak naprawdę nie odżegnuje się od tego, co w naszym rozumieniu wiązałoby się ze sferą polityki. Jednakże jest w tym „podwojonym” tytule pewna perfidia, kamuflaż, ironiczna prowokacja. Wszakże tytułowy „Dzień Gniewu”, „Dzień Sądu Ostatecznego” jest za sprawą pytajnika podważony bądź poddany w wątpliwość, zaś zanegowanie politycznej wymowy utworów może mieć zarówno wymiar ironicznego mrugnięcia do czytelnika, jak i metaforyczny sens pisania w sposób „nieprawomyślny”, „pod prąd”.
Wizja końca świata jest traktowana przez podmiot liryczny zamykającego tomik wiersza tytułowego z dystansem i pewnym spokojem godnym stoika. On Maryi grzech zmazał/ Nie będzie na moje zważał/ Na śmierć wieczną mnie narażał — takie przekonanie mu towarzyszy. Łączy się ono zaś z innym, że nie warto w ów „gniew” Pana wierzyć i bać się, bo to niedzisiejsze, może jedynie mnichom przystoi taka moda. Pozostający w opozycji światopoglądowej, filozoficznej do Tomasza z Celano podmiot liryczny wiersza zdaje się nie ulegać ponurym nastrojom, wierzy, że: Żaden Sędzia jeszcze w drodze/ Nie jest. Nie oznacza to jednak, by w świecie, a nawet w wątpiącym, rozdartym wnętrzu człowieka, zapowiedzi kresu się „nie czaiły”, nie istniały.
Poezja Andrzeja Talarka ma swój specyficzny styl, a nawet — wnikając w imponderabilia — style, wyróżniki stylowe, które w swym koherentnym zespoleniu poetykę twórcy wyznaczają. Operuje generalnie długimi poetyckimi frazami, często „sprozaizowanymi”, które służą mu wyartykułowaniu myśli, niosą narracyjne historie. Nierzadko przywołuje Talarek dzieła literacie i dzieła sztuki, konteksty filozoficzne, kulturalne i... polityczne. Odczytanie wszelkich intertekstualnych odniesień, przywołań cudzych przekonań, poglądów, aluzji kulturalnych, politycznych, do wydarzeń rozgrywających się w dzisiejszym świecie wymaga wiedzy, elokwencji i... czujności. Rytm poetycki, „skala estetyczna”, którą wykorzystuje poeta, bywają bardzo urozmaicone i — zdawałoby się — kontrastowe, antytetyczne, niekiedy w duchu barokowego konceptu. Jednakże z drugiej strony, mimo że można mówić o pewnym bogactwie, zagęszczeniu treści w poszczególnych utworach, Andrzej Talarek stroni od poetyckich „ozdobników”, nadmiaru środków tworzących wyrafinowane metaforyczne konstrukcje. Zderza jednak nie tylko genre poetycki i prozatorski, styl wysoki i potoczny, poezję rymowaną i pozbawioną poetyckiego rytmu, ale też wprowadza pewien dwugłos: zapisane kursywą cytaty, głosy łączy w sposób komplementarny bądź polemiczny z ową drugą poetycką osobowością.
Talarek potrafi nie tylko operować słownictwem „niepoetyckim” (jeśli dzisiejsza poezja jeszcze takie ujęcie, określenie dopuszcza), ale i wieloma wulgaryzmami, dosadnymi słowami, które mają zarówno walor emocjonalnego jak i interpretacyjnego „obnażenia” lirycznego „ja”, wyrażenia relacji wobec pewnych rzeczy i zjawisk, pozwalają ponadto „zracjonalizować” źródła poezji, która rodzi się wszak nie tyle z relacji do twórczości innych poetów, co z rzeczywistości, pełnego sprzeczności i rozmaitych bodźców życia. Poezja autora „Dies Irae?” w swej treściowej „sytości” obfituje także w mądre przesłania, oceny rzeczywistości i miejsca człowieka w niej, ciekawie zderza to, co było, z tym, co jest, odsłaniając jak dewaluują się wartości, na ile człowiek dzisiejszy jest w stanie ocalić w sobie choćby cząstkę etycznego „kośćca”. Sprawy wiary, powrotu do religijnych źródeł wszelkich norm moralnych, atrybutów człowieczeństwa to także pewne wyznaczniki poezji Andrzeja Talarka.
Świat się zmienia. Z porami roku zmieniają się słowa.
Opowiadano o tobie dzieciom. Nikt się nie dziwił.
Dzisiaj mówią: kłamstwo. Wiara, jeśli jest, nie oznacza tego,
Co oznaczała, kiedy byłeś. Wiara jest wieloznaczna.
Te słowa z wiersza „Kiedyś” obnażają istotę dzisiejszego relatywizmu, który dotyka tak sferę moralności, jak i wiary. Wiara została niejako „zaanektowana”, wypaczona przez współczesny proceder zakłamywania wszystkiego. Jej „wieloznaczność” pozbawia ją w istocie rzeczy podstawowych atrybutów. Z nią zaś łączy się zakłamywanie słów, pozbawianie ich właściwego sensu, „eufemizacja” dla zakamuflowania negatywnych „narośli”, które je dziś na swój sposób niszczą. Prowadzi to do mądrej konstatacji: Nic na zawsze, wszystkie wielkie słowa to grafomania. Należy zatem być nieufnym wobec wielkich słów, górnolotnych, patetycznych stwierdzeń. Aczkolwiek na bazie tomiku Talarka można powiedzieć, że nie oznacza to „zakazu” używania tych słów. Trudno bez nich się obejść, nie używać ich, już same tytuły niektórych wierszy poety potwierdzają, iż tak to właśnie rozumie. Wymieńmy kilka z nich: Cóż to jest prawda?, Wyhodowałem ojczyznę, Kwestia smaku, Siła wiary, Przestrzeń miłości, Małe radości, Modlitwa. Liczne odwołania biblijne, odniesienia do różnych systemów wartości, poetycka „konwersacja” ze Zbigniewem Herbertem w wierszu „Kwestia smaku” (będącego w istocie trawestacją, przeróbką jego „Potęgi smaku”), walka o ludzkie dusze w wierszu „Inżynier dusz ludzkich” — wszystko to wyznaczniki powrotu do tych prawdziwych, „substancjalnych” wartości. Zarazem jednak takie przywołanie ma służyć ukazaniu ich ułomnej, przefiltrowanej przez czas jakości, ich „dywersyfikacji” (może to pojęcie wymowne, mające semantyczne walory dla autora, który jest inżynierem i menedżerem).
Praca inżyniera dusz, która nabiera rozmachu, gdy nastał czas Statystki z jej wyrafinowaniem, przetwarzanie wszystkiego na obraz i podobieństwo — to domena naszych czasów, prawdziwe signum temporis. Z iście „apolitycznym” sarkazmem i ironią zarazem stwierdza podmiot liryczny wiersza: Jedynymi indywiduami naszej rzeczywistości są naprawdę/ Jarosław K i Donald T. Wykorzystuje tu w perfidny sposób grę znaczeń między pejoratywnym „indywiduum” a melioratywnym „indywidualność”.
Andrzej Talarek potrafi nakładać na siebie w wyrafinowany sposób rozmaite warstwy, odwołania i płaszczyzny znaczeniowe, by dokonać głębokiej analizy sytuacji, stanu, „zrekonstruować” współczesną postać rzeczy. Wymownym tego przykładem może być wiersz „Europa”, w którym mitologiczna Europa, antyczni Achajowie, jaskiniowi przodkowie, wizje wybitnych malarzy, czasy rewolucyjnych walk i ideowego fanatyzmu (Rousseau, Napoleon, Marks, Lenin, Hitler, Wietnam, Argentyna, Sudan, Hutu i Tutsi) tworzą swego rodzaju panoramiczną skalę do oceny współczesności. Rzeczywistość wyziera spoza odsłoniętej maski historii, przemawia przez „niebajkowe” lustra próżności/ kto jest najpiękniejszy w świecie, objawia swą „jawną” naturę na przestrzeni dziejów poprzez zapluty słowami demos/ krater nicości.
Podmiot liryczny wierszy Andrzeja Talarka to wszakże nie tylko filozof, myśliciel i analityk „uniwersum” świata, rzeczywistości, w której współczesny człowiek szuka dla siebie miejsca. To także osoba głęboko czująca, ze swymi marzeniami i tęsknotami, emocjonalnie „zanurzona w życiu”. W wierszu „Przestrzeń miłości” tytułowe uczucie dotyczy psa podmiotu lirycznego, który nie ze wszystkim (...) odszedł w niedzielną noc ciągnąc łapy. Nie tylko Horacjańskie „non omnis moriar”, przestrzeń wypełniona miłością przynosi swego rodzaju dowartościowanie psa i ukazanie wielkości straty, uczucia pustki po nim. Poeta zestawia, także na płaszczyźnie eschatologicznej, uczucia po odejściu człowieka i ukochanego zwierzęcia. Materialne i wynikające z ludzkiej świadomości oraz wiary przejawy czy dowody pamięci zestawia poeta z tytułową przestrzenią miłości i indiańskimi wierzeniem w zwierząt zmartwychwstanie, które w jakiś sposób nadają śmierci psa właściwy wymiar. Finalnym zwieńczeniem wiersza jest przejmujący liryczny obraz, który staje się niejako konsekwencją utożsamienia się podmiotu lirycznego z Indianinem, wraz z którym wierzy: w krainę wiecznych łowów/ Po której pójdziemy znowu z moją umarłą suką/ Płosząc kuropatwy i zające.
Przemawiając w sposób bardziej bezpośredni bądź gromadząc całe bogactwo przywołań, skojarzeń, „zdarzeń” intelektu, wyobraźni i emocji, Andrzej Talarek zapełnia przestrzeń twórczych „eksploracji”. Nie sposób w krótkiej recenzji całej tej różnorodnej materii ogarnąć i zmierzyć, można jedynie jej „atrybutywne” cząstki ukazać. Recenzencka miara przywołania dzieła — w tym przypadku „Dies Irae? Wiersze niepolityczne” Andrzeja Talarka — to zachęta do jego poznania, próba ukazania „cząstki dzieła” lub raczej jego esencji. Reszta to... czytelnicze wrażenie, samodzielne dotarcie do istoty dzieła przez odbiorcę, albowiem w zetknięciu się z nim, jak bohaterowie z wiersza „Trzej królowie”: Do wszystkiego teraz każdy własną ma miarę.
Ryszard MŚCISZ
Wiersze wybrane z tomu
Koniec świata Rzeczy
zbudowali go właściciele koni na biegunach
marzeń o świecie dorosłym w najlepsze
drewnianymi szablami wyrąbywali drogę wprawdzie
nie odnieśli olśniewających zwycięstw
ale ukłoniły się im mury jerycha kiedy zanucili pieśń
bohaterowie zginęli młodo dlatego są
świętymi
potem rozkradli złoto zwycięstwa dla rodziny
pret-a-porter byli w sam raz tylko włożyć
klanowa solidarność zagipsowanych ust
moje jest przypadkiem odmieniane przez
sezam świątynia religia wyzłocenia pustka
zaprzeczenia są potwierdzeniem końca
wyczuwanego na dotknięcie myślą
emerytowany bohater ubrany w wymyślne szaty
haute couture wygląda jak łach
do noszenia na sztandarze
powinien umrzeć a życiem robi
z siebie głupka
na skraju stoją Rzeczy wybierają się
w drogę szukają przewodnika do świata
koni na biegunach idei większej niż
apetyt
dlatego to miejsce nazwano jeden krok
Wyhodowałem ojczyznę
Ojczyznę moich dzieci wyhodowałem
w przydomowym ogródku na grządce z rabarbarem
była maleńka niby embrion córeczki
ukrywała się pod rozłożystym liściem
przed słońcem i zagubionym zajączkiem
który nie wiedział co to strach
ale znał smak sałaty
swój zapach dokładała do rabarbarowych placków
w kompotach smakowała uśmiechem babci Ani
zszywała baldachimy nad mrówkami i kopcem kreta
i była trochę cierpka w dyskusjach
jak podrosła przenieśliśmy ją do dziecięcego pokoju
zamieszkała w doniczce z paprotką
stała się uroczysta i odświętna
nosiła krawat aloesu i brzęczącą muszkę
wymawiała pierwsze słowa moich dzieci
na pokojowych akademiach
potem odleciała na dłużej w białej sukience
myśleliśmy że ojczyzny też ciągną do ciepłych krajów
niespodzianie wróciła z drugą połową życia
rozdawała podarunki uśmiechów starsza pani
zapuściła korzenie mówiła że na zawsze
ale czy można wierzyć fruwającemu drzewu
w którego cieniu leżą moi dziadkowie
ja czytam książkę a dzieci założyły
obrączki nieśmiertelności
Kwestia smaku
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku...
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Zbigniew Herbert
prawda nie wymaga heroicznych cech charakteru
mamy demokrację i wolność słowa
a trójpodział władzy jest rzeczywistością
wystarczy być uczciwym
albo mieć smak którego nie trzeba się wstydzić
którego nie można kupić
dzisiaj sędziów nie trzeba kusić pięknie
podsyłać kobiet one są na wyciągnięcie
dłoni łatwe miękkie jak z reklam
piekło jest tylko w baraku na przedmieściach
gdzie dzieci głodne poza wzrokiem
nie kusi
pałac sprawiedliwości ma marmurowe kolumny
prawda w nim wielobarwna jak parada
równości nierówności na wymiar skrojona
zdefiniowany przez dwójmowę dwójmyślenie
Cycero może służy do ubarwiana retoryki
finezyjnej i lotnej ale nie jest wzorem
do naśladowania
mowa sędziów nie jest parciana naśladują
wielkich mówców cóż kiedy brak systemu
wartości a moralność nie jest zapisana w kodeksach
jedyne co pozostało z Herberta to składnia ich wyroków
pozbawiona urody koniunktiwu
w piwnicach sprzątająca zauważyła martwego szczura
estetyka nie jest już pomocna w życiu
a piękno jest niedefiniowalne nie potrzeba
zgłaszać akcesu wystarczy uznać za ocenę
nazwanie prezydenta chamem a obrazą
nazwanie prezydent tłustym pulpeciarzem
określić za akt sztuki zbrukaną Biblię katolików
nazwać antysemityzmem i karać za oplutą Torę
zgodzić się że Lech Wałęsa może obrażać bo
nie jest zwykłym obywatelem, jest osobą wybitną
negatywne opinie o Adamie Michniku godzą
w zasady współżycia społecznego
a krytyka członka rządu jako jego ciemnej postaci
jest karana z mocy prawa
chcieliśmy by sąd rozważał prawdę
polski sąd ma z nią coraz mniej wspólnego
może jedynie język którym da się opisać zło i dobro
koniec wolnego społeczeństwa zapoczątkowuje
gnicie sądów ten smród
nasze sądy tracą smak
który cechuje ludzi moralnych
ich oczy i uszy nie są uszami społeczeństwa
odmawiają mu posłuchania mając wcześniej napisane akta
nie są już książętami stają się
Mefistami w leninowskich kurtkach…
wnuczętami Aurory chłopcami o twarzach ziemniaczanych...
o czerwonych rękach
smak nie jest już potęgą — Wielki Poeto —
służy do rozpoznawania smaków i pieniędzy
a bezcenny kapitel ciała głowa
nie wieńczy kolumn pałacu sprawiedliwości
Europa
w maniakalnym wracam uporze
do źródeł rzeki w której wciąż woda
czysta wypełnia misę morza zdobioną
achajskimi wojownikami dzielnymi
gdy nagą księżniczkę porywał zeus
jurny biały byk na świeżą młódkę
płodzili po jaskiniach
jaskiniowych przodków
po których tylko skorupy
i zapluty słowami demos
krater nicości
oglądam nowożytne sny o pięknej
europie w strojach z epoki
mniej lub bardziej frywolnej
chcącej być ponad
rzezie dżumę i brud
ucieleśniającej pożądanie
w złudzeniu Tycjana
pompatycznej u Rembrandta
chłopsko nieprawdziwej u Lorrain
najbliższa chcianej prawdy o sobie
pornograficznej u Moreau
lustra próżności
kto jest najpiękniejszy w świecie
kiedy mitów nie nazywano już mitami
wybłyszczały brutalną siłę sztandarów
karol wielki barbarossa napoleon i hitler
cycata na białym byku
markietanka znudzona niemyślą
odmieniała woltera na rousseau na marksa na lenina
w żądzy wszechzmieniającej sile obietnicy
porywana do morderczych orgii bawiła
narkotyzowała puszczała się pod egidą
atomowego parasola
kiedy wszystko już było
post- i neo- jednocześnie
potrafiła tak pięknie dać
biednym śmierć i cierpienie
bogatym festiwal hipokryzji ekologii
współczucia psom i brojlerom
kiedy w świecie płonęły łodzie trumienne
chińczycy zawijali trupy w kulturalne rewolucje
wietnamczyków smażono w napalmie
argentyńskie anioły wyfruwały z samolotów
chrześcijanie hutu wyżynali chrześcijan tutsi
w sudanie mordowano chrześcijan czarnych
w srebrenicy rozstrzeliwano muzułmanów białych
wojska onz bały się o swoje marne jestestwa
przynależne mitologii strachu i niemożności
ona zawinięta w szmaty pokoju
roiła o pierwotnej arkadii
nieudane pomiotła czasu urodzaju
niezasłużonego pokoju
politycy od Alicji w króliczej norze
mają pomysł na wojnę
gdy stracili pomysł na kredyty
za które kupowali europę
jak dziwkę
kiedy żaden biały byk nie potrzebuje
starej baby z wypchanymi botoksem zmarszczkami
po plastyce krocza
przychodzi czas czarnego
albo żółtego a potem
przychodzi czas dewocji
albo morderstwa
obnażona
lady Makbet z przydrożnego burdelu
szaleństwo masz w oczach
i strach